Kazimierz Brakoniecki (1952 -) : Sur la route de Pont-Aven / Na drozde do Pont-Aven
Sur la route de Pont-Aven
I
Tu es morte, tes yeux sont dans ta tombe,
et moi je pars, avec des amis, pour la Bretagne.
J’ouvre les yeux sur le monde, je n’en crois pas mes yeux,
comme si ce monde était beau dans la fraîcheur de décembre,
quand le soleil chemine sous les arbres,
bottines aux pieds, couvertes de givre,
sur les talus au bord d’un ravin au bord de la rivière Ellé,
où majestueusement une abbaye sommeille,
où les hêtres luisent d’un rouge sombre,
vaches blanches, mouettes blanches, corneilles noires,
sur le pâturage blanchi de givre, déchiré par la route
qui passe entre les rochers sombres et les lichens.
Czarne Gory, Montagnes Noires, torrents,
lierres verdoyants, saules aux petites feuilles,
bouleaux rapides, peupliers serrés, sapins et chênes,
oiseau bourdonnant, rapace dans les haies, dans les combes,
fermes, bocages, colline, couleurs, gelée,
ciels d’émeraude légers comme un cristal
brisé d’un coup de bec par une corneille inquiète.
Pies, merles, pinsons, bergeronnettes, grives transis de froid,
chapelles vides, villages, vents,
et ton visage à la fenêtre de la cuisine en guise d’adieux,
une semaine à peine avant ta mort.
Tu avais mis le chandail beige que je t’avais rapporté,
devant nous dans la pièce, tu te l’étais enroulé sur les épaules,
pendant que nous regardions ta série télévisée favorite,
où des médecins comme il faut exerçaient
dans un hôpital accueillant.
Mais quelques jours plus trad tu es morte, solitaire.
C’est allé si vite que j’en ai perdu la tête.
L’asphalte serpente en glissant vers l’océan.
Pont-Aven, petite ville soignée, petite ville touristique,
autrefois petit port de pêcheurs et de peintres maudits.
Au bord du canal, l’obélisque célèbre le poète Brizeux :
« Ne vous tournez pas vers la mer, restez chez vous
où votre mère est morte, amen. »
Nous y retournerons, plus loin il n’y a que la mort.
Combien de fois l’ai-je conjurée, injuriée !
Mais le temps est venu de se taire.
II
Sur la colline d’où l’on voit des toits d’ardoise,
un triton gothique, une chapelle à Trémalo
contre laquelle se blottissent des hortensias fanés,
et le soleil couchant darde de basses révérences,
des fougères se promènent, sur un escalier de pierre,
un ange à la lyre cassée ou portant armoiries chante.
Le Christ jaune de Gauguin médite,
Sainte-Anne à la Vierge et l’Enfant lit un livre intact,
sur la voûte des petits personnages dessinés
et des animaux toussotent,
des dartres sur les murs de granit de la gerçure du monde
où l’on peut prêter un regard même mort.
Et le Graal ici était un barde breton
cherchant dans la métaphysique la vérité sur le petit cosmos.
Une lumière oblique englobe la chapelle en silence,
triton gothique, grenouille de bénitier,
ou tumulus celtique du firmament.
Le visible me fait mal, car il s’accomplit de façon invisible,
je ne parle pas avec la mort, le monologue serait dramatique.
Mais, pour la première fois, j’aimerais que la vie soit éternelle,
pour ma mère, qui ne peut pas mourir tout à fait.
Et si le ciel existe, elle sera alors son premier commandement.
L’invisible me fait mal, car il s’accomplit sur le dos des vivants,
or la mort n’est pas là, ma mère non plus.
III
« Bonjour la mort » j’ai entendu ça au bar
quelqu’un est entré et sorti, Georges, le patron
il m’a écrit quelques mots en breton sur un carton de bière
que j’ai bien su apprécier.
La chapelle Sainte-Barbe, romantique sorcière,
se recroquevillait de froid dans une combe rocheuse,
laissant échapper des flèches folles et des tourelles
comme une sorte de labyrinthe émergeant des enfers,
ou d’un carrousel diabolique, d’un dolmen celtique.
Et dans le triomphe immobile devant le calvaire :
« Aujourd’hui il y avait ici un Chilien, un Russe et un Polonais
qui a acheté une propriété pour seulement 250 mille.
La famille ne tient pas compte du testament du père,
elle a vendu au plus vite cet importun,
puis est retourné à Paris dans un bistrot ordinaire.
Peut-être y aura-t-il ici un Mac Donald ou une taverne,
où alors l’esprit des ancêtres ne le permettra pas. »
Quelqu’un a acheté du Chouchen
a allumé une cigarette et s’est assis,
coiffé de son chapeau de cow-boy.
Georges méditait comme un Breton.
Et moi j’allais prendre l’air, çà piquait drôlement
sur cette colline dont un mur s’était pétrifié.
Je remuais la cloche d’un clocher mystérieux,
Et son cœur mortel tournait dans l’œil du crépuscule.
L’œil perdait la vue et pleurait en vain,
Mais personne d’autre que toi pour me consoler,
Tu es morte.
Traduit du polonais par Frédérique Laurent
In, « Terra nullius. Une anthologie de la poésie polonaise
contemporaine de Varmie et Mazurie »
Editions Folle Avoine,35137 Bédée
Du même auteur :
Dithyrambe / Dytyramb (07/01/2014)
Fugacité / Przemijanie (07/01/2015)
Armor, Poèmes de l’Atlantique / Armor, Wiersze atlantyckie (I- IX) (07/01/2016)
Souvenance (07/01/2017)
Vent de la mer (07/01/2018)
Varmie (07/01/2019)
Armor, Poèmes de l’Atlantique / Armor, Wiersze atlantyckie (X – XVIII) (07/01/2021)
Intangible (07/01/2022)
Indestructibles (07/01/2023)
Lettre à Allen Ginsberg – 1986 (07/01/2024)
Na drozde do Pont-Aven
1.
Umarłaś i oczy twoje w grobie
a ja jadę z przyjaciółmi po Bretanii
i niewierzącymi oczami otwieram świat
jakże piękny w grudniowym chłodzie
i maszerującym po drzewach słońcu
w oszronionych bucikach
na stokach jaru nad rzeczką Ellé
gdzie drzemie majestatycznie opactwo
błyskają czerwienią mroczną buki
Białe krowy białe mewy czarne wrony
na oszronionym pastwisku który rwie droga
i prowadzi między ciemne skały i porosty
Czarne Góry Montagnes Noires potoki
zielone bluszcze drobnolistne wierzby
szybkie brzozy topole zwarte świerki i dęby
furkoczący ptak drapieżny w krzakach parowu
laski fermy wzgórza kolory szrony
szmaragdowe niebiosa lekkie jak krystał
rozbity o dziób niespokojnej wrony
sroki kosy zięby pliski drozdy
zziębnięte kaplice puste wioski wiatry
i twoja twarz w oknie kuchni pożegnalnie
zaledwie na tydzień przed śmiercią
Ubralaś beżowy sweter który przyniosłem
okręciłaś się przed nami w pokoju
w którym oglądaliśmy twój ulubiony serial
o ludzkich lekarzach w miłym szpitalu
a kilka dni póżniej konałaś samotnie
tak szybko to się stało ze stracilem głowę
Asfalt wije się ślizgiem w stronę oceanu
Pont-Aven zabdane miastecsko turystów
kiedyś rybaków i malarsy przeklętych
nad anałem obelisk ku czci poety Brizeux :
« Nie wyruszajcie na morze zostańcie w dom
w którym umarła wasza matka amen »
Zawracamy tam dalej jest tylko śmierć
tyle razy ją zaklinałem i wyzywałem
nadszedł czas aby zaniemowiłć
2.
Na wzgórzu skąd widok na łupkowe dachy
gotycka traszka kaplica w Trémalo
do której garną się przekwitłe hortensje
i słońce od zachodu rzuca niskie pokłony
po schodkach kamiennych spacerują paprocie
anioł z przetrąconą lirą albo herbem śpiewa
Zołty Chrystus Gauguina wewnątrz medytuje
św. Anna Samotrzecia schludną czyta księgę
u stropu malowane ludziki i zwierzęta pokasłują
liszaje na ścianach z granitu pęknięcia świata
gdzie można oko przyłożyć jeżeli martwe
i Grall tu był bretónski bard metafizycznie
poszukujący prawdy o małym kosmosie
Ukośne światło zamyka bezgłośnie kaplicę
gotycka traszka mysz kościelna albo
firmamentu celtycki kopiec
Boli mnie widzialne bo spełnia się niewidzialnie
nie rozmawiam ze śmercią bo monolog byłby dramatyczny
lecz po raz pierwszy chciałbym aby było życie wieczne
dla mojej makti która nie może umrzeć doszczętnie
i jeżeli jest niebo to ona jest jego pierwszym przykazaniem
boli mnie niewidzialne bo spełnia się kostem żywych
lecz śmierci nie ma jak i mojej makti także
3.
« Bonjour la mort » usłyszałem w barze
Ktoś wchodził wychodził Georges patron
kilka słów napisał mi po bretónsku na podstawce
pod piwo które zgodnie wypiłem ze smakiem
Kaplica Saint Barbe romantyczna wiedżma
kuliła się z mrozu w skalistym parowie
wypuszczając obłędne szpikulce i wieże
jak jakiś labirynt wydostający się z piekła
albo czarcia karuzela celtyckiego dolmenu
i w triumfie znieruchomiała przy kalwarii
« Byli tu dzisiaj Chilijczyk Rosjanin i Polak
który kupił posiadłoc za jedyne 250 tysięcy
Rodzina nie pomna na testament ojca
sprzedała jak najszybciej tę zawalidrogę
i powróciła do Paryża do jakiegoś bistra
Może będzie tu Mac’Donald’s albo tawerna
chyba że duchy przodków nie pozwolą »
Ktoś kupił alkoholowy specjał na miodzie
Zapalił i przysiadł w kowbojskim kapeluszu
Georges zamyśił się po bretónsku
a ja wyszedłem na powietrze co rawało potężnie
na tym wzgórzu którego ściana kamieniała
poruszyłem dzwonem dzwonnicy tajemnej
i rozkręciło się w mrocnym oku śmiertelne serce
zaniewidziało zapłakało nadaremnie
I nikt mnie inaczej nie pocieszył umarłaś
Moralia
Polskie Towarzystow Czytelnicze Oddzial W Olstynie, Olsztyn, 2002
Poème précédent en polonais :
Czesław Miłosz : Le fleuve majestueux / Powolna rzeka (18/12/2019)
Poème suivant en polonais :
La femme de Loth /Żona Lota (12/06/2020)