Czesław Miłosz (1911 – 2004) : A Allen Ginsberg / Do Allena Ginsberga
A Allen Ginsberg
Allen, mon cher, mon grand poète d’un siècle meurtrier,
toi qui t’obstinant dans ta folie
es arrivé à la sagesse.
Je t’avoue que ma vie n’a pas été telle que je l’aurais souhaitée.
Et maintenant qu’elle est passée, elle reste là comme un pneu inutile au bord de
la route.
Elle était comme la vie de millions d’hommes, contre laquelle
tu te révoltais au nom de la poésie et de Dieu tout-puissant.
Soumise aux bonnes mœurs, avec la conscience que ces mœurs sont absurdes,
soumise à la nécessité de nous lever tous les matins et d’aller au travail.
Avec des désirs non réalisés, et même avec l’envie non réalisée
de crier et de nous taper la tête contre les murs, avec cette interdiction qu’on se
répète à soi-même : Défendu ».
Défendu de laisser passer les choses, de se permettre de ne rien faire,
de méditer sur sa douleur, défendu de chercher de l’aide
à l’hôpital ou chez le psychiatre.
Défendu à cause du devoir, mais aussi à cause
de la peur devant les forces qui, dès qu’on les relâche, font apparaître notre
bouffonnerie
Et j’ai vécu dans l’Amérique du Moloch, cheveux courts et rasé,
nouant mes cravates, buvant du bourbon devant la télé tous les soirs.
Les nains diaboliques des désirs faisaient en moi des culbutes, j’en étais
conscient et je haussais les épaules : cela passera
avec la vie.
La crainte m’épiait de tout près, je devais faire comme si
elle n’avait jamais été là et qu’une normalité bénie
me reliait aux autres.
Telle peut être aussi l’école des visions, sans drogue
et sans l’oreille coupée de Van Gogh et sans la fraternité des meilleurs
esprits derrière les grillages des hôpitaux.
J’étais un instrument, j’écoutais, en pêchant les voix
dans le chœur balbutiant, en les traduisant en phrases claires,
avec des virgules et un point.
Je t’envie pour le courage de la provocation absolue, des paroles
ardentes, de la malédiction haineuse du prophète.
Les sourires honteux des humoristes sont conservés dans les musées
et ne sont pas du grand art, mais le souvenir d’un manque de foi.
Pendant ce temps-là, ton cri blasphématoire continue à retentir
dans le désert de néons, là où erre la tribu humaine
condamnée à l’irréalité.
Walt Whitman écoute et dit : Oui, c’est ainsi qu’il faut agir,
pour amener le corps des hommes et des femmes là où
tout est accomplissement et où ils vont vivre désormais dans chaque
métamorphose de l’instant.
Et tes banalités journalistiques, ta barbe et tes perles
et le costume du révolté de cette époque seront pardonnés.
Car nous ne cherchons pas ce qui est parfait, nous cherchons
ce qui reste d’une tension continue.
En nous rappelant l’importance d’un hasard heureux, d’une rencontre fortuite
de mots et de circonstances, du matin avec des nuages qui apparaissent ensuite
comme inévitables.
Je ne te demande pas une œuvre monumentale qui serait
comme une cathédrale médiévale au-dessus d’ une plaine française.
Moi-même je l’espérais, et je me suis donné de la peine en sachant plus ou
moins
pourtant que ce qui est extraordinaire devient en général ordinaire avec le
temps.
Et que dans le mélange planétaire des confessions et des langues, nous ne
sommes
pas plus que les inventeurs du rouet
ou du transistor.
Accepte cet hommage de ma part, moi qui ai été si différent mais aussi dans le
même service inconnu.
Que l’on présentera seulement, à défaut de mieux, comme l’activité consistant
à écrire des poèmes.
Traduit du polonais par Jacques Donguy et Michel Małowski
in, « Revue Europe, N° 902-903, Juin-Juillet 2004 »
Du même auteur :
Dante (18/12/2015)
CELA / TO (18/12/2016)
Sur la plage (18/12/2017)
Le fleuve majestueux / Powolna rzeka (18/12/2019)
Do Allena Ginsberga
"Allen, dobry człowieku, wielki poeto morderczego stulecia
ty, który upierając się w szaleństwie doszedłeś do mądrości.
Tobie wyznaję, moje życie nie było takie, jak bym chciał.
I teraz minęło, leży jak niepotrzebna opona na skraju
drogi.
Było takie jak życie milionów, przeciwko któremu buntowałeś
się w imię poezji i wszechobecnego Boga.
Poddane obyczajom, z wiedzą, że są absurdalne, i konieczności,
która zrywa co ranka i każe jechać do pracy.
Z niespełnionymi pragnieniami, nawet z niespełnioną chęcią
krzyku i bicia głową o ścianę, z powtarzanym sobie zakazem
"Nie wolno"
Nie wolno pobłażać sobie, pozwalać na nic-nierobienie
rozmyślać o swoim bólu, nie wolno szukać pomocy w szpitalu
i u psychiatry.
Nie wolno dlatego, że obowiązek, ale także dlatego, że strach
przed siłami, którym tylko popuścić, a pokaże się nasze
błazeństwo.
I żyłem w Ameryce Molocha, krótkowłosy i ogolony, wiążąc
krawaty, pijąc bourbon przed telewizją co wieczór.
Diabelskie karły pożądań koziołkowały we mnie, byłem ich
świadomy i wzruszałem ramionami : Razem z życiem to minie.
Trwoga skradała się tuz tuż, musiałem udawać, że nigdy jej
nie ma i że z innymi łączy błogosławiona normalność.
Taka też może być szkoła wizji, bez narkotyków i odciętego
ucha Van Gogha i braterstwa najlepszych umysłów za kratkami
szpitali.
Byłem instrumentem, słuchałem, wyławiając głosy
z bełkotliwego chóru, tłumacząc na zdania jasne, z przecinkami
i kropką.
Zazdroszczę tobie odwagi absolutnego wyzwania, słów
gorejących, zaciekłej klątwy proroka.
Wstydliwe uśmiechy ironistów zachowano w muzeach i nie są
wielką sztuką, ale pamiątką niewiary.
Podczas kiedy twój wrzask bluźnierczy dalej rozlega się
w neonowej pustyni, po której błądzi ludzkie plemię skazane
na nierzeczywistość.
Walt Whitman słucha i mówi : Tak, tak właśnie trzeba, żeby
ciała mężczyzn i kobiet zaprowadzić tam, gdzie wszystko jest
spełnieniem i gdzie żyć odtąd będą w każdej przemienionej chwili.
I twoje dziennikarskie banały, twoja broda i paciorki i strój
buntownika tamtej epoki zostają wybaczone.
Albowiem nie szukamy tego co doskonałe, szukamy tego,
co zostaje z nieustannego dążenia.
Pamiętając, ile znaczy traf szczęśliwy, zbieg słów i okoliczności,
ranek z obłokami, który później wyda się nieuchronny.
Nie żądam od ciebie monumentalnego dzieła, które byłoby
jak średniowieczna katedra nad francuską równiną.
Sam miałem taka nadzieję i trudziłem się, już jednak na wpół
Wiedząc, że niezwykłe zmienia się w powszednie.
I w planetarnej mieszaninie wyznań i języków jesteśmy nie
bardziej pamiętani niż wynalazcy kołowrotka albo tranzystora.
Przyjmij ten hołd ode mnie, który byłem taki inny, ale tej samej
służbie nienazwanej.
W braku lepszych określeń podając ją jedynie za czynność
pisania wierszy."
Poème précédent en polonais :
WisławaSzymborska : Impressions théâtrales / Wrażenia z teatru (12/06/2018)
Poème suivant en polonais :
WisławaSzymborska :Ca va sans titre / Może być bez tytułu (12/05/2019)